środa, 25 lipca 2012

Już wkrótce...



Koniec. W końcu nadszedł koniec. I nowy początek zarazem. Perfekcyjni wybili się od podłoża i zaczynają szybować! (Choć na razie przypominają trochę plac budowy z tymi białymi paskami i szablonem...)

Jednak już 13 sierpnia mam zaszczyt zaprosić Was na pewne wydarzenie. Tego oto dnia Perfekcyjni otrzymają zaszczytny tytuł "Felida II"! Nastąpi tym samym oficjalne otwarcie bloga.

A co na Perfekcyjnych?
Perfekcyjni, jak na "Felida II", będą kontynuować tradycję "Kociej kroniki", "Fotonotek", postów tematycznych w formie opowiadań i innych, jednakże nie ograniczą się tylko do pociągnięcia tych starych tematów.


W królestwie Perfekcyjnych wyrosną także nowe, młode drzewa, krzewy i kwiaty.
Z drzew wymienić można "Legendy z kotami" lub nieco zmienione opowiadanie "Bursztynowym okiem", krzewów - dodawanie filmów tematycznych, np. w poście o jaguarze, przedstawiające ów kota w sposób inny, niż tylko zastygłego na fotografii; natomiast kwiaty to te drobnostki, które często mogą bloga upiększyć - zdjęcia, które można powiększyć, muzyka filmowa, logo, szablon, a także facebook bloga.

Blogspot dał mi takie możliwości, o jakich mogłam sobie jedynie pomarzyć piszcząc na poprzedniej platformie. Wreszcie mam okazję, by rozwinąć skrzydła! Wreszcie zacznę realizować to, do czego świadomie bądź nie przygotowywał mnie Felid I! Wreszcie wszystko zacznie się na poważnie...


^Ktoś wyczuwa pewne podobieństwo...?
Przy okazji, pozwolę przypomnieć sobie cel Perfekcyjnych. 
To propagowanie świata kotów, szczególnie tych dzikich, często pomijanych i traktowanych "po macoszemu". Moim zadaniem jest wprowadzić Was na ich tajemniczą ścieżkę, wiodącą przez afrykańskie sawanny i pośród gęstwiny wąskich drzew. Moim zadaniem jest pokazać Wam ich wspaniałe królestwo, królestwo perfekcyjnych łowców i to w sposób, w który nie było ono jeszcze dotąd pokazywane.
Notkom encyklopedycznym mówimy NIE! ;)

Cóż... Niedługo wyjeżdżam. Na Mazury. Nie będę mieć dostępu do Internetu, tak więc "zobaczymy" się dopiero po 2 tygodniowej przerwie. ;)

Tak więc... Zapraszam serdecznie 13 sierpnia! :)
***
Informacje
- Oczywiście ta notka taka trochę chaotyczna wyszła. Następne, obiecuję, wyjdą lepiej i pod względem wyglądu, i tekstu.
- Dzikie koty sfotografowane w warszawskim i krakowskim ZOO.

52. Trzy koty i trzy wymiary




Światowy Dzień Kota 
Dzisiaj, 17 lutego, obchodzimy Światowy Dzień Kota. Chciałabym Wam z tej okazji opowiedzieć historię, która spotkała mnie dokładnie rok temu, w Białowieży. Dotyczy ona trzech kotów*, reprezentujących prawdopodobnie trzy różne światy. Warto pamiętać o tych "wymiarach". Nie zawsze bowiem, nasi mruczący przyjaciele mogą rozkoszować się pięknym życiem i subtelnym, zimowym słońcem...





Dzień pierwszy 
Około godziny czternastej, na pograniczu wsi Białowieża... 
Byliśmy na miejscu. Wysiadłam z samochodu. Mróz natychmiast przywrócił mnie do rzeczywistości. Całą okolicę spowijała gruba warstwa białego puchu, a klimatu dopełniały delikatne promienie słońca. Nagle, zza śnieżnych zasp wyszedł duży, biało-czarny kot. Okazały, zadbany, o długim i puszystym futerku, spojrzał tylko na mnie i przebiegł przez oblodzoną drogę. Zmierzał w kierunku dużego, nowoczesnego domu (wręcz willi), wprost do drzwi. Zapewne po porcję pieszczot. Ten to ma życie...


^Białowieski lew
Dzień drugi 
W tym samym miejscu i o podobnym czasie, jak w dniu poprzednim. 
Nie zdążyłam przejść kilku metrów od parkingu, a na scenie pojawił się "mruczek" - biały w rude łatki. Był mniejszy od kota z poprzedniego dnia, no i posiadał zdecydowanie krótszą sierść. Po chwili dołączył do niego drugi kotek. Nie ulegało wątpliwości - to musiała być matka ze swoim młodym.
Postanowiły się trochę pobawić. Ani matce, ani buremu kociakowi nie przeszkadzała niska temperatura (ok. -10 stopni). No, może trochę samicy, lecz nie okazywała tego zbyt mocno. Zastanawiałam się, gdzie i jak żyją te koty? Zima to zwykle wyzwanie dla wiejskich zwierzaków. Już spotkałam się z przypadkami, gdzie "łowcy myszy", teoretycznie posiadający dom, naprawdę zdani byli sami na siebie... 

Te jednak wyglądały na radosne. One to mają szczęście...

^Wędrówka w promieniach zimowego słońca.
Dzień trzeci 
Między czternastą, a piętnastą.  
Wracając, tata postanowił zajechać do sklepu, by uzupełnić zapasy pieczywa, serków itp. Na parkingu, moje oczy dostrzegły czarno-białego, małego kotka, siedzącego przy schodkach. Teraz na dworze było już bardzo zimno. Skulone stworzenie obserwowało wchodzących i wychodzących ludzi przez półotwarte oczy. Może nie było umierające, ale jego widok był dla mnie przykry. Przypominał trochę psa, czekającego na powrót ukochanego właściciela. Kiedy tylko zrobiłam mu zdjęcie, wróciłam do samochodu. Trzeba było wracać do pensjonatu.  Ten kotek nie był w najgorszym stanie. Może mieszkał na pobliskim podwórku? Jednak mnie zmusił do refleksji. Pomyślcie, ile kotów musi w tej chwili walczyć o życie, tylko dlatego, że pochodzą z nieplanowanego miotu czy padły ofiarą kaprysu "właściciela"? Nie chcę, abyście odebrali to jak apel "kociary-wariatki". Moim celem jest skłonić Was do przemyślenia sprawy. Właśnie dziś - w Światowy Dzień Kota!

^Kot sprzed sklepu
__________
*Matkę z młodym liczę jako "jednego kota".
***
Informacje
- Notka z dnia 17 lutego 2012r., napisana jeszcze na blogu Felidae - poprzedniku Perfekcyjnych. Jest to też ostatni post, który pojawił się na onetowym Felidae...


51. Tajemnica Himalajów


Panthera uncia


Posłuchaj: Harry Gregson-Williams - Only The Beginning Of The Adventure
Wyobraźmy sobie kamienistą śnieżkę, na wysokości 4000m n.p.m., wiodącą przez górski wąwóz, między wielkimi, ośnieżonymi szczytami. Gdzieniegdzie leży cienka warstwa śniegu. Pomimo 
złotego, popołudniowego słońca, temperatura  nie przekracza zera stopni. Cały klimat dopełnia śpiew ptaków, które zdołały przystosować się do tych ekstremalnych warunków. Nagle, na przeciwległym, górskim zboczu, coś się porusza. Jakieś dziwne stworzenie. Stąpa po spiczastych głazach tak pewnie, jakby nie zdawało sobie sprawy z ogromnego ryzyka. Niczym doświadczony akrobata, skacze ze skały na skałę, a jego długi ogon wywija się w różne strony - to w prawo, to w lewo, utrzymując równowagę. Wszystkie zmysły idealnie skupione. Kiedy owe zwierzę wreszcie przystaje, nie ma mowy o wątpliwościach... Oto pantera śnieżna (inaczej irbis) - najprawdziwsza tajemnica Himalajów.


^Nadaam z warszawskiego ZOO.
Irbis - wielka zoologiczna tajemnica. Mimo że jest wielkim kotem i zna go cały świat, tylko nieliczni spotkali się z nim oko w oko. Czy wiecie, że pomimo opisania jej w 1778r., pierwsze zdjęcie udało się wykonać w latach 70 ubiegłego wieku? Pantery śnieżne dopiero w ostatnim czasie mają częstszy kontakt z człowiekiem, więc nie wykazują agresji. Nie oznacza to jednak, że lgną do towarzystwa ludzi - wręcz przeciwnie, za wszelką cenę próbują się izolować od naszego świata.
Irbisie piękno od zawsze było inspiracją dla artystów. Starają się oni odzwierciedlić jej magiczne spojrzenie i puszyste futro na płótnie. Natomiast tajemniczość pociąga miłośników przygód i wielkich wyzwań*.


^Irbis, czyli pantera śnieżna.
Na początek
- Irbis należy do podrodziny wielkich kotów (Pantherinae)
- Inna nazwa to pantera śnieżna.
- Występuje w Środkowej Azji. Jego środowiskiem są góry i iglaste lasy z górskich zboczy.
- Poważnie zagrożony wyginięciem. W ogrodach zoologicznych prowadzone są projekty, które mają za zadnie ocalić ten gatunek.


^Irbis jest wielkim kotem.
Filmoteka
- James Fagan "W poszukiwaniu pantery śnieżnej" (Searching for the Snow Leopard
- Więcej pozycji wkrótce!


^Nadaam
___________
*Ci śmiałkowie zajmują się badaniem, a czasem także filmowaniem jej życia. Najczęściej są to mieszkańcy tamtejszych okolic, choć czasem zdarzają się także inni ludzie.
***
Informacje


- Notka z dnia 10.02.2012r., napisana jeszcze na blogu Felidae - poprzedniku Perfekcyjnych. 
- Mało wierzeń, symboliki czy wyjaśniania nazw, gdyż sama na ten temat wiem niewiele i mało informacji udało mi się odnaleźć w innych źródłach.

50. Deszczowe koty



Kocia kronika
27 grudnia 2011r.
Tegoroczną zimę trudno jest w ogóle nazwać "zimą", przynajmniej jak na razie. Niebo przysłoniły gęste, deszczowe chmury, ani myśląc o zesłaniu na ziemię białego puchu. Wszędzie było mokro, szaro i ponuro. Jak się jednak okazało, ta w pełni jesienna i wilgotna aura wcale, a wcale nie przeszkadzała pewnej grupie zwierząt, a mianowicie... dzikim kotom.


^Torpeda
Szczerze mówiąc, powątpiewałam w to, iż jakiekolwiek koty mogą wykazywać najmniejszą aktywność w taki dzień, a już w szczególności gepardy. Tym razem jednak po minięciu sąsiedniej ekspozycji bocianów białych, niemal natychmiast dostrzegłam ruch; najpierw na terenie samca (jego "terytorium" można obserwować jedynie z daleka), a następnie na wybiegu jego partnerki, o trafnym imieniu Torpeda. Przyzwyczaiłam się już do widoku krążącej po fragmencie swojego rewiru lub smacznie śpiącej "torpedy". Dzisiaj kocica nieco mnie zaskoczyła. Po kilku rundkach przy ogrodzeniu, oddzielającym ją od partnera, zaczęła zbliżać w kierunku zwiedzających. Kiedy znajdowała się blisko, przystanęła. Coś wyraźnie ją zainteresowało - okazało się, że stała za tym jakaś woń. Ukucnęła. Swój mały, jak na wielkie koty łeb, zbliżyła do zgniło-zielonej trawy. My, czyli ja i mój tata, mieliśmy doskonałą okazję do bliższego przyjrzenia się najszybszemu ssakowi na świecie i wykonania portretów (na co zwykle nie mamy szans). Trwało to kilka, może kilkanaście minut. W tym czasie gepardzica zmieniała swe pozy - to stanęła, to nachyliła się, to spojrzała w inny kierunek... Wkrótce, gdy zapach przestał tak ją absorbować, powróciła do swojego "ulubionego zajęcia" - krążenia po wybiegu. 
W tym samym momencie na scenę wkroczyła mżawka, towarzysząc nam już do końca wyprawy.


^Przejść się, czy nie?
Deszcz gęstniał, robiąc się przy okazji coraz bardziej irytującym. Widząc pustki na tygrysim wybiegu, skręciła, by sfotografować ciekawie zachowujące się bongo. Stadko dorosłych osobników pasło się, dostojnie spacerując po zżółkniałej trawie. Tymczasem młoda antylopa starała się rozruszać całą tą "przywiędłą" atmosferę, zaczepiając starsze zwierzęta i podskakując. W pewnym momencie, do moich uszu doleciał dźwięk, którego nie miałam okazji słyszeć od dawna. Niski, potężny, wyrażający ogromną siłę. Tak, to musi być ten kot. Szybko porwałam sprzęt i udałam się przed "skały wielkich kotów". Majestatyczny tygrys sumatrzański, Iban, zaryczał ostatni raz, po czym... zniknął w "jaskini" - wejściu do wybiegu wewnętrznego. No nic, trzeba było uzbroić się w cierpliwość i czekać aż pasiasty kól dżungli ponownie ukaże się na swoim terenie. Długo jednak nie postałam, gdyż mą uwagę szybko przykuła para lwów - mieszkająca po sąsiedzku z tygrysami.


^Sofia znów coś dojrzała.
Sofii, młodej lwicy, wcale nie przeszkadzała szaruga albo deszcz. Może nie była, tak jak zwykle, chętna do gonitw, walk i polowania na Zulusa, jednak wszystko, co robiła, zdawało się krzyczeć "nie poddam się nudzie!". Było to dość zabawne w jej wykonaniu. Spacerowała od "lwich skał", na końcu wybiegu, do zepsutej piłki lub ogromnego konaru. Wszędzie widziała coś, co mogłoby stanowić doskonałą zabawkę. 
Nie zapominała oczywiście o swoim towarzyszu - Zulusie, co jakiś czas podchodząc do niego i zapraszając do wspólnej zabawy. On jednak nieugięty siedział w lwiej jaskini. W końcu, gdy obie myślałyśmy, iż zdecydował opuścić się "suchą kryjówkę", Zulus wyjrzał, przeciągnął się, ziewnął i powrócił do popołudniowej drzemki. To zdecydowanie nie były jego klimaty... 


^Nadaam
Ponownie usłyszałam typowe dla kotów odgłosy, z tym, że dochodziły one nie z tygrysiego królestwa, a z woliery irbisów. 
Zastałam parę stojącą przy ogrodzeniu. Coś mocno zainteresowało zwierzęta, gdyż z wielkim uporem obserwowały świat zza siatki. 
Po krótkiej zaczepce ze strony Nadaam, Krakus postanowił trochę pospacerować. Samica chwilę jeszcze posiedziała, ale szybko dołączyła do samca. W drodze ponownie rozmyśliła się i z kocią gracją wskoczyła na konar, a następnie na daszek "domku irbisów". Gdy ona oglądała świat przez mżawkę, ja miałam okazję przyjrzenia się używanym świątecznym prezentom - dobrze obgryzionym kościom.
Nadaam, po zaspokojeniu ciekawości, znów zeszła na ziemię, by pospacerować. Szybko dowiedziałam się, co powodowało błyskawicznie zmieniające się zachowanie panter śnieżnych - czas obiadu. Pani niosąca wiaderko kocich smakołyków, podeszła najpierw do małego wybiegu. Krakus widząc to, zaczaił się za pieńkiem. Kiedy tylko porcja wylądowała na ziemi, pogalopował do niej, gwałtownie chwycił w swe szczęki i zaniósł na drewnianą półkę. Nadaam wykazała się zdecydowanie większym opanowaniem. Spokojnie podeszła do ogrodzenia i przechwyciła królika (?). Następnie skierowała się ku drugiej półce i tam zaczęła swą ucztę.


^Czyżby i Iban coś dojrzał?
Postanowiłam powrócić do tygrysów. Nie będę ukrywać, że moim największym celem tej wyprawy było sfotografowanie Ibana - samca tygrysa sumatrzańskiego, przebywającego w warszawskim ZOO gościnnie. Mój tata, obserwując tygrysy już wcześniej, zdradził mi, iż Iban pokazuje się na wybiegu, co pewien czas. Wystarczy tylko poczekać. Uzbroiłam się więc w cierpliwość. Ku mojemu zaskoczeniu, nie minęła nawet minuta, a tygrys wyjrzał z czarnej "jaskini". Dumnie krocząc, powoli wychylał się zza krzewów. Trzeba przyznać - Iban to wspaniały, majestatyczny i piękny drapieżca.


^Ratu i Iban
Tygrys jeszcze kilkakrotnie pojawiał się i znikał. Jednak nigdzie nie było widać Ratu, prawowitej władczyni tygrysiego wybiegu. Kiedy myślałam, że tego dnia już się nie pojawi i skupiłam się na fotografowaniu i filmowaniu Ibana, ona zrobiła mi niespodziankę. Patrząc przez wizjer aparatu na wynurzającego się z krzaków samca, zauważyłam, że w tle coś za nim podąża. Cień? Nie, to Ratu! Tygrysica nieśmiało wyszła na środek wybiegu. Przystanęła i dumnym wzrokiem zaczęła oglądać okolicę. Iban, wreszcie widząc swoją partnerkę na dworze, postanowił podejść do niej - od tyłu. Kocica jednak udaremniła jego plany, odwracając się i kładąc uszy po sobie. Wolno cofnęła się o jeden krok. Samiec rozwarł swe szczęki i z wyszczerzonymi zębami podszedł do niej. Jednak Ratu wcale się to nie spodobało. Wysłała mu ostatnią przestrogę. Poskutkowało. Iban odszedł. 


^Kłótnia
Nie zaczepiał tygrysicy, aż do momentu, gdy zapragnęła z powrotem zniknąć w "grocie". Nie zważając na to, że Ratu ma "zły dzień", ruszył w jej stronę. Tym razem samica nie poprzestała na wysyłaniu delikatnych, wizualnych ostrzeżeń. Natychmiast przybrała uległą pozę, jednocześnie kładąc po sobie uszy i mierząc samca przenikliwym spojrzeniem spode łba. Nie zadziałało. Może zademonstrowaniu kłów coś pomoże? Iban pozostawał niewzruszony. Jak tak, to tak! Ratu zamachnęła się swą potężną łapą. Za chwilę znowu. Niech on sobie nie myśli! Gdy Iban odskoczył, zaprzestała dalszego natarcia.  W poważnej walce miałaby przecież małe szanse na przetrwanie, a Iban... Nosił już jedno tygrysie istnienie na sumieniu. Ratu przednimi łapami oparła się o schodek i dzikim wzrokiem spojrzała się na partnera. Kiedy wreszcie samiec oddalił się na "bezpieczną odległość", zniknęła w mroku "jaskini". 


^W ogrodzie pozostali już tylko Atos i Aramis.
Osiągnąwszy główny cel wyprawy, wolnym krokiem powędrowałam do woliery jaguarów. Na dużym wybiegu zastałam dwójkę braci, natomiast na mniejszym, przylegającym do niego, ich matkę - Beatę. Dawno już nie miałam okazji jej widzieć. Będąc w ZOO we wrześniu, Beata oddawała się spokojnej drzemce (a jeszcze w maju przez widok trójki dorosłych dzieci nie mogła usiedzieć na miejscu). Dzisiaj również wypoczywała na swojej drewnianej platformie i nic nie zapowiadało zmian. Bracia natomiast z gracją jaguara spacerowali między konarami i kłodami. Z tymi drapieżnikami spędziłam resztę mojej wizyty. W chwili, gdy musiałam kończyć zwiedzanie i odchodziłam już od woliery południowoamerykańskich kotów, jeden z braci truchtem podbiegł do mnie. Zaciekawił go bowiem... statyw. Sekundę później siedział przy nim brat. Obaj podnieconym wzorkiem wpatrywali się w urządzenie, niczym w zabawkę lub ofiarę. Byli niezwykle niepocieszeniu, gdyż nowo poznana rzecz zaczęła się oddalać. Na mojej twarzy samoistnie zagościł szeroki uśmiech.


^Byliśmy jednymi z nielicznych zwiedzających.
Dawno nie miałam takiego szczęścia. Wszystkie koty prezentowały się podczas wizyty po prostu niesamowicie. Udało mi się też wreszcie zobaczyć Ibana, a także w końcu zrobić portret gepardzicy Torpedzie. Ach, oby więcej takich pięknych dni! I co z tego, że deszczowych :)! 
***
Informacje


- Notka z dnia 01.01.2012r! Napisana jeszcze na blogu Felidae - poprzedniku Perfekcyjnych. Oczywiście, zdjęcia wykonałam w ZOO warszawskim.

wtorek, 24 lipca 2012

49. Wystawa Kotów w Warszawie



4 grudnia 2011r.

Post dedykuję Animals : ). Ostatnio, bo 3 i 4 grudnia, w Warszawie odbyła się Międzynarodowa Wystawa Kotów Rasowych, zorganizowana przez Elitarny Klub Kota Rasowego. Powiem szczerze, że dowiedziałam się o tej imprezie w sobotę, 3 grudnia (do sprawdzenia terminu najbliższej wystawy w Warszawie zainspirowały mnie właśnie Autorki bloga "Zwierzak to przyjaciel" ;) i raczej powątpiewałam w to, iż uda mi się na nią wybrać. Jednak mój niepokój okazał się nieuzasadniony i już następnego dnia razem z mamą pojechałyśmy zobaczyć "rasowe piękności".

^Maine Coon
Cała wystawa zlokalizowana była w hali sportowo-widowiskowej. Pierwszymi kotami, które zobaczyłam były Maine Coony. Kilka osobników, wszystkie wspaniale umaszczone. W pamięć zapadły mi dwa - czarny, który wylegiwał się na ogonie drugiego - rudego ze znaczeniami tabby. 

^A co tam wystawa! (Neva Masquarade)
Kiedy opuściłyśmy już Mainkuny i ruszyłyśmy dalej, miałyśmy okazję podziwiać prawdziwą paletę kocich barw i ras. Devon Rexy, egzotyczne, brytyjskie krótko- i długowłose... Jednak w czołówce najpopularniejszych kotów znalazły się Nevy Masquarade (z uwagi na późniejszy pokaz zarezerwowany jedynie dla tejże rasy).

^Kot abisyński
Kolejnymi zwierzakami, przy których zatrzymałyśmy się na dłużej były Abisyńczyki - czarujące stworzenia, o magicznym spojrzeniu. Zaintrygował mnie pewien fakt, o którym dowiedziałyśmy się podczas rozmowy z hodowcą. Podobno koty abisyńskie (niezwykle ciekawe świata) wchodzą dosłownie wszędzie, lecz z reguły są na tyle sprytne i uważne, że wyjątkowo kiedy ofiarami ich wypraw stają się potłuczone wazony...

^Sfinks, pozujący do zdjęć
W końcu obeszłyśmy całą wystawę, po drodze mijając bengalskie, sfinksy i brytyjskie. Rozłączyłyśmy się; ja postanowiłam zrobić "powtórkę z rozrywki", natomiast mama wolała poczekać na Best in Show.

^Drzemiący Maine Coon
Dzięki podjęciu tej decyzji, zobaczyłam koty, których wcześniej nie miałam szczęścia oglądać. Oczywiście dominującą rasą był Maine Coon. Pojawiły się jednak także norweskie leśne i Ragdolle.

^Kociak brytyjski krótkowłosy
Prawdziwym "hitem" był kociak brytyjski krótkowłosy, który aż się palił, by zapozować do zdjęcia!
Kolejną, niezwykłą rasą był American Curl. Koty te cechują skręcone do tyłu uszy. Pech mnie prześladuje i jak zwykle nie udało mi się wykonać dość dobrego zdjęcia owego kota...

^Czyż on nie jest podobny do lwa? (Pers)
Tuż przed Best in Show, powróciłam do mamy, by razem zająć dobre pozycje do oglądania kocich piękności.  Zaraz po kotach domowych, wystąpiły persy i "egzotyki". Niektóre kojarzyły mi się z lwami - aż trudno uwierzyć, że to zwyczajne "mruczki"...

^Miot kotków rasy Neva Masquarade 
Tuż po przedstawicielach kategorii I, publiczności zaprezentowane zostały mioty kotów z kategorii II. Najbardziej urzekające były moim zdaniem trzy kociaki Neva Masquarade, o cudownych, niebieskich oczach.  Wkrótce "na scenie" zadebiutował przyszły zwycięzca w swojej kategorii. Wspaniały Maine Coon o "wystawowym charakterze", jak określiła to jedna z pań, stojących tuż obok mnie. Faktycznie kocur prezentował się nadzwyczajnie - był spokojny, przyjacielski i zarazem chętny do zabawy patyczkiem z piórkami. Dodatkowo nie można było odmówić mu urody!

^Chartreux, czyli kot kartuzki*
W chwilę potem swoje "pięć minut" miały koty orientalne, wyróżniające się smukłą budową ciała, niezbyt dużymi rozmiarami oraz ogromnymi uszami. Po wybraniu cętkowanego orientalnego na zwycięzcę w swojej kategorii, nadszedł czas na różnorodne koty krótkowłose. Pojawiły się więc brytyjskie, bengalskie, abisyńskie, rosyjskie niebieskie, czy też Devon Rexy. Jednak moje serce zdobył zupełnie inny kot, o wspaniałym temperamencie i wyglądzie - Chartreux, popularniej znany jako kot kartuski. Nie widziałam jeszcze tak miłego i uczuciowego kota. Chartreux wcale nie przejmował się sędziami oraz otaczającymi go zewsząd zupełnie obcymi osobami. Wręcz przeciwnie - domagał się pieszczot i zainteresowania. Udało mu się sprawić, że do końca wystawy, kibicowałam właśnie jemu. Przedostał się do "ostatecznej rozgrywki" i stanął z najlepszymi z najlepszych. Na zwycięzcę wystawy został jednak wybrany... Wspomniany wcześniej Maine Coon. 



Po Best in Show, miał odbyć się jeszcze pokaz rasy Neva Masquarade, lecz i mnie, i mamie nogi odmawiały posłuszeństwa. Po za tym perspektywa czekającej pracy, także zniechęcała do dłuższego pobytu. Tego dnia nie dałoby się zaliczyć do nieudanych - wciąż na nowo lubię wspominać sobie rasowe koty z warszawskiej wystawy : ).
__________
*Chartreux to inaczej kot kartuzki lub kartuski.
***
Informacje

- Notka z dnia 27.12.2011r., napisana jeszcze na blogu Felidae – poprzedniku Perfekcyjnych.

48. Jesienne zabawy




Kocia Kronika
Listopad 2011r.

Piękna, polska, złota jesień. Wraz z nastaniem chłodniejszych dni łatwiej jest podglądać życie dzikich kotów, mieszkających w ZOO warszawskim. W tym miesiącu miałam okazję być w nim dwa razy, lecz wszystkie obserwacje opiszę w tym poście, który dotyczyć będzie wszystkich gatunków, z wyjątkiem lwa. 

^Serwale wybrały drzemkę...
Takiego dnia, jak dzisiaj, nie mogłam zmarnować ani ja, ani mieszkańcy ogrodu, między innymi koty. Było rześko i słonecznie, a w powietrzu wyraźnie odczuwało się jesienny chłód. To w końcu listopad. Jednak warunki wprost wymarzone do podglądania i fotografowania mieszkańców zoo. 

^Młody badający dynię przez ogrodzenie.
Tuż przy jaguarach zobaczyłam widok wstrząsający. Na obsypanej liśćmi ścieżce wybiegu Kalego, leżała ogromna, obgryziona dynia. Świetny przykład na to, jak silne szczęki posiadają jaguary. Sam prawowity właściciel "hallowenowej zabawki" był już nią mocno znudzony i drzemał na swojej drewnianej "półce". Odwrotnie zachowywała się dwójka podrośniętych braci. Nie mogli ukryć swojego zainteresowania podziurawioną, niczym ser szwajcarski, dynią. Szczególnie jeden nie potrafił oderwać od niej wzroku. 

^Kali i jeden z jego synów.
Potężny Kali, nie przepadający za swoimi synami, błyskawicznie obudził się i znalazł na ziemi, po czym zaczął śledzić czarnego młodzika (co jakiś czas, agresywnie atakując ogrodzenie). Od dawna zastanawiałam się, za kogo uważa swoich synów - za konkurentów? Młodych innego samca? W każdym razie nigdy nie darzył ich ojcowską miłością. Chwilowo zakończyłam obserwację, udając się w głąb ogrodu.

^Chyba w każdym kocie pozostaje do końca życia "cząstka małego kociaka".
Po  jakimś czasie ponownie powróciłam do jaguarów. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się tego, co tam ujrzałam. Chyba jesienne, orzeźwiające powietrze dodało młodym samcom dodatkowej energii. Po zakończeniu biegów po konarach, ich wzrok zatrzymał się na plastikowym, białym opakowaniu, zawieszonym na grubym sznurze. Po chwili już nie tylko sam wzrok spoczywał na biednym pudełku, ale białe kły i ostre pazury. Wkrótce dołączył drugi brat i bez żadnych skrupułów pacnął "kolegę" w ogromny łeb. Rundka po wolierze i z powrotem męczymy pudełko. I jeszcze raz, i kolejny, i znowu...

^Kto by pomyślał, że zwykłe pudełko może dostarczyć dorosłemu jaguarowi tyle radości...
Skończyło się na tym, że jaguary rozładowały nadmiar energii, a pudełko zostało ozdobione wzorkiem dziur i zadrapań (nic dziwnego, jeśli kot o najsilniejszych szczękach się na nim wiesza, podobnie jak Grubuś...). Wreszcie wielkie kocury się zmęczyły i nastała krótka przerwa...

^Nadaam obserwująca swojego partnera z drewnianej platformy.
Dzień zbliżał się powoli ku końcowi. Widząc ruch przy wybiegu irbisów (wcześniej  drapieżcy spali w najlepsze), szybkim krokiem ruszyłam w tamtą stronę. Pewnie i tym kotom niewidzialna siła dodała trochę energii. Parze, Krakusowi i Nadaam, zebrało się na zabawę "w berka". Jej zasady były może nieco chaotyczne - któraś ze stron zaczynała się skradać, następnie błyskawicznie atakowała i ostro hamowała przed partnerem. Potem następowała zamiana ról (tak, tak, zazwyczaj koty po ataku zamieniały się ze sobą rolami).

^Kiedy zabawa zaczyna irytować jedną stronę, zostaje przerwana i koty powracają do swoich zwykłych czynności, a przynajmniej na chwilę...
Zdarzało się, że dochodziło do małych przepychanek, lecz Nadaam natychmiast je kończyła, obnażając kły. Najprawdopodobniej koty dalej kontynuowały swoją "grę", lecz ja musiałam je opuścić. Zbliżała się szesnasta - godzina definitywnie kończąca zwiedzanie.

^Drzewo rosnące obok woliery kotów argentyńskich, w tle zachodzące słońce.
Byłam bardzo zadowolona z tej jesiennej wyprawy oraz z fotografii, które udało mi się wykonać. Prezentowane tutaj to ledwie mały ułamek całości ; ).

***
Informacje
- Notka z dnia 12.11.2011r., napisana jeszcze na blogu Felidae - poprzedniku Perfekcyjnych. 









47. Dzień bez futra?


Posłuchaj: Alxandre Desplat-  The Meadow
Wiedzieliście, że 25 listopada obchodzony był Dzień bez Futra? Idealna okazja do zastanowienia się nie tylko nad losem lisów i norek, ale także nad dzikimi kotami...
Co tu dużo mówić, życie dzikich kotów od dawna nie przedstawia się różowo. Oczywiście, dzięki najróżniejszym działaniom doczekano się pewnych rezultatów w ochronie zagrożonych gatunków, lecz niestuprocentowych... Ktoś kiedyś zapytał mnie nawet, czy dzikie koty nadal giną w swoim, naturalnym środowisku. Niestety tak, a by lepiej zrozumieć ich obecną sytuację, należy zajrzeć do starych kart przeszłości.

^Tygrys syberyjski

Dawniej polowania na dzikie zwierzęta, w tym na przedstawicieli rodziny Felidae, nie były niczym nadzwyczajnym. Wręcz przeciwnie, bogatsi bądź wyżej usytuowani ludzie prześcigali się w zdobywaniu, co okazalszych trofeów. W końcu ówczesne populacje kotów były całkiem spore. Wkrótce jednak ich los został przypieczętowany wybuchem mody na naturalne futra. Sami porównajcie - skórka z pantery wygląda lepiej, niż z lisa... 
W latach 70. i 80. XX wieku tylko Paragwaj eksportował 85 tysięcy skórek oncilli*! Mniej więcej w tym samym czasie niezwykle intensywnie polowano także na kuzyna kota tygrysiego - ocelota.

^Obecna populacja pantery chińskiej na wolności liczy około 100 osobników! A teraz wyobraź sobie klasyczny blok mieszkalny oraz to, że często liczba mieszkających tam ludzi wynosi właśnie mniej więcej 100 osób!

Jak jest dzisiaj? Niektórzy mówią, że lepiej. Wreszcie zakazano zabijania lampartów, irbisów i innych kotów, ale... Czy to znaczy, że taki, przypadkowy tygrys z dżungli może czuć się bezpieczny? Nie musi obawiać się tego, iż za moment ktoś wtargnie do jego królestwa? Nie "zawraca sobie głowy" myślą, że każda minuta może być jego ostatnią? Tylko w teorii. Nasz świat jest trochę bardziej skomplikowany. Czasem zastanawiam się, czy to możliwe, by właśnie w tej sekundzie, gdzieś na świecie, jakaś krępa postać cierpliwie czekała na to, aż dwa, złote ślepia wyłonią się z zarośli? Nieprawdopodobne, prawda? A jednak.

^Irbis, czyli pantera śnieżna
__________
*Oncilla (Leopardus tigrinus) - mały, cętkowany kot, podobny z wyglądu np. do ocelota.


***
Bibliografia


- Wikipedia/Oncilla, ocelot - ochrona
***
Informacje

- Notka z dnia 26.11.2011r., napisana jeszcze na blogu Felidae - poprzedniku Perfekcyjnych.
W blogu wciąż trwają zmiany, stąd odmienność różnych postów.


46. Nowy etap życia


Kocia Kronika
29 lipca 2011r.
Letnie popołudnie. Duszno, parno i słonecznie. Jednak ani trochę nie przeszkadzało to w wyruszeniu na kolejną, wyczekiwaną od dawna, wyprawę.

^Serwal
Wybiła szesnasta, gdy my dochodziliśmy do pierwszych kotów - serwali oraz karakala. Ku mojemu zdziwieniu, od razu udało się wypatrzeć smukłego, pokrytego czarnymi plamkami drapieżnika. Drzemał sobie w najlepsze, odwrócony tyłem do zwiedzających. Jednak, jak się potem okazało, tylko on dał się jako tako obserwować. W kolejnej klatce wypoczywały karakal oraz drugi serwal. Ukryły się naprawdę perfekcyjnie. O ich obecności świadczyły wyciągnięte płowe bądź cętkowane łapy. Cóż, nie można zaprzepaścić tak dobrej pogody na odpoczynek.

^Eter czy Fala?
Kolejnym, fantastycznym punktem było spotkanie z rodzeństwem irbisów; jak głosiła tabliczka, z Eterem i Falą. Kocięta zamieszkały w starej lamparciarni. Miały do dyspozycji jedną z czterech klatek. Niebawem (a może już?) zaczną wychodzić na spacery po ogrodzie.
Trafiły tutaj, ponieważ ich matka, Nadaam, porzuciła je przez swoje problemy zdrowotne. 
Oba koty miały piękne puszyste futerko i niebieskie oczy, choć ich barwa będzie się zmieniać wraz z dorastaniem. Już nie mogę doczekać się kolejnej wizyty, gdy posiedzę z nimi dłużej...

^Czarny jaguar, a w tle jego ojciec - Kali.
Czas naglił, dlatego opuściliśmy Etera oraz Falę i ruszyliśmy w stronę woliery jaguarów. Tłum, stojący przy szybie, wskazywał, że coś się dzieje. Trzy, czarne, kocie sylwetki z gracją spacerowały po wybiegu. Brak Beaty wcale mnie nie zdziwił. Po mojej ostatniej wizycie, pewnego deszczowego, majowego dnia, wykazywała agresję w stosunku do swoich dzieci, pomimo że była od nich odgrodzona.

^Jeden z braci
Tymczasem "kocięta" także przeszły prawdziwą przemianę. Miały już grubo ponad rok. Dzikie gonitwy i walki zastąpił dumny chód. Niegdyś szalone spojrzenie, przepełnione ciekawością, zmieniło się na bardziej  poważniejsze i opanowane. To było oczywiste - jaguary wkroczyły w nowy etap życia.

^Kali
Jednak Kali wcale się nie zmienił. Od samego początku nie odznaczał się opiekuńczością. Być może, kiedy bracia dopiero wkraczali w życie, chciał je zabić przez ryzyko, iż ich ojcem mógł być inny jaguar. Co teraz myślał o swoich synach? Czy widział w nich nadal kocięta innego samca, a może już konkurentów? W każdym razie uważnie obserwował trójkę, a jeśli któryś znalazł się zbyt blisko, bez skrupułów atakował ogrodzenie. I Atos, i Aramis, i Awatar już dawno przestali interesować się agresywnym zachowaniem Kalego, więc wysiłki wielkiego samca były zazwyczaj... ignorowane.

^Amor
Lwy. To właśnie z nimi spędziłam ostatnie kilkadziesiąt minut mojego pobytu.
Niemal natychmiast rzuciła mi się dość duża zmiana na jednym z wybiegów. To ten, na którym poprzednim razem widziałam Sofię. Ku mojemu zdziwieniu, dziś leżały tam dwa koty, z czego tylko jeden posiadał grzywę, drugi nie. Zaraz potem rozpoznałam w pierwszym Sofię; ale kto jej towarzyszył?
Tymczasem na sąsiednim wybiegu, spacerowały dwa, wielkie samce - dorosły Dukat i...? No właśnie Zulus czy Amor? 

^Sofia
Pierwszy raz miałam takie problemy w odróżnieniu braci. Wcześniej wystarczyło spojrzeć na grzywę - u młodszego Amora była zdecydowanie mniejsza. Teraz ta metoda okazała się całkowicie nieskuteczna. Jedyne, co mi pozostało, to spróbować rozróżnić je na podstawie odmienności ich pysków (czyli metodą "po twarzy"). Doszłam do wniosku, że na terenie Dukata przebywa Amor, a na Sofii - Zulus.

^Wspólne gonitwy
Co ciekawe Sofia nie była tą samą lwicą, co ostatnio. Energia wypełniła ją od środka. Interesowała się nawet najmniejszym ruchem. A kiedy zobaczyła srokę, "wybuchła" i ruszyła w dziką pogoń. Oczywiście ptak uciekł. Po kilku machnięciach skrzydłami znalazł się na szczycie czarnego bzu. Sroce wyraźnie sprawiało uciechę prowokowanie lwa. Dopiero w następnej chwili zdecydowała się uciec na dobre.
Sofii to nie przeszkadzało. Potrzebowała się wybiegać. Jej harce zaciekawiły samca - zwykle majestatycznego i poważnego (przypominał trochę rzeźbę). Znieruchomiał, gotowy do skoku. Sofia podeszła z powrotem do bzu. Zaciekawiony Zulus podbiegł do niej. Przez chwilę koty "badały" roślinę. Wtedy dojrzałam na ciele samicy ranę. Czyżby pochodziła z pierwszego spotkania? Jednak dziś oba drapieżniki dogadywały się ze sobą wprost doskonale. Wspólne zabawy, bieganie. Czyżby to początek nowej przyjaźni?
***
Informacje
- Notka z dnia 30.07.2011r., napisana jeszcze na blogu Felidae – poprzedniku Perfekcyjnych.