Historia
niezwykłej przyjaźni
Był rok 2005.
Późna wiosna. Razem z koleżanką wybrałyśmy się do Szarusi -
bezdomnej kotki. Lubiłyśmy ją, a ona nas. Często przychodziłyśmy ją dokarmiać.
Szarusia, mimo że nie miała domu, posiadała pewne wsparcie.
Sekretarka, która tam pracowała również dokarmiała i dbała o koty, a my jak to
dzieci lubiłyśmy ją odwiedzać. No... ona może niezbyt przepadała za naszymi
wizytami...
"Domek" owej sekretarki nie był duży, wręcz przeciwnie
- ciasny. Był podłużny z jednym piętrem, na które prowadziły schody. Na
dole znajdowały się zawsze pełne miseczki.
Pewnego dnia, moje dwie koleżanki i ja udałyśmy się do Szarusi i
sekretarki. Gdy rozmawiałyśmy z panią, niespodziewanie ukazał się bury, duży
kocur. Dawał głaskać się sekretarce, ale przed nami uciekał (od razu napiszę,
byłyśmy małymi dziećmi, ale nie goniłyśmy go). Był dziki i nieufny.
Podczas tej wizyty dowiedziałyśmy się, że to również jeden z bezdomnych kotów.
W 2005 roku, moje osiedle zamieszkiwały całe stada kotowatych (ok.
50).
Ciepły, wiosenny dzień. Razem z moją koleżanką wybrałyśmy
się nakarmić Szarusię. Kotka była cudowna. Miała srebrne futerko i całkowite
zaufanie do nas. Uwielbiałyśmy ją głaskać.
Tym razem zjawiła się nie tylko ona. Na scenie pojawił się dziki,
bury kocur. Trochę się zbliżył. Był nerwowy i bojaźliwy. Rzuciłam mu
kawałek szynki. Kot cofnął się, ale zaraz podszedł do mięsa i zjadł. Rzuciłam
drugi. Kot uczynił to samo. Postanowiłam rzucić mu kolejny, ale trochę
bliżej nas. Zwierzę zawachało się, lecz wkońcu podeszło. Za każdym razem
zmniejszała się dzieląca nas odległość.
Kiedy kocur był już blisko odważyłam się na dotknięcie go.
Zaczęłam zbliżać rękę. Moja dłoń dotarła do futerka kota. Spodziewałam się, że
ucieknie, jak to dziki kot, jednak ten tylko podniósł swój łeb i przytulił do
mojej ręki. To było niezwykłe! Kot, który przed paroma minutami uciekałby,
teraz - daje się głaskać.
Z koleżanką zaczęłyśmy główkować jak go przezwiemy, bo kocur nie
miał jeszcze nazwy. Imię wymyśliłam ja. Od tego dnia zwał się Tygrysek.
Tygryska i Szarusię odwiedzałyśmy bardzo często, ale moja inna
koleżanka miała obawy co do kocura. Na samym początku nie chciała nawet go
dotknąć. Bała się, że roznosi choroby i pchły. Przełamała się dopiero w późnej
przyszłości.
Była pełnia lata, kiedy wydarzyła się katastrofa. Ludzie stracili
cierpliwość do kotów. Podłożyli truciznę... Było mnóstwo ofiar...
Jednak na szczęście Tygrysek i Szarusia przetrwali.
2006 rok
W 2006 roku do naszej "paczki" dołączył jeszcze jeden
kot. Był to Jaguaruś. Nigdy nie dał się oswoić. Na zawsze pozostał dziki i
nieufny.
Po koniec 2006 roku Jaguaruś pozwalał się trochę głaskać.
Myślałam, że to początek naszej przyjaźni. Niestety, wkróce wszystko miało się
zmienić... na zawsze...
Pracownię sekretarki zamknięto... Szarusia i Tygrysek znikli...
Nasz świat się zmienił. Bez tych dwóch kotów cała idea przyjaźni z
tamtejszymi kotami upadła. Jaguaruś znów stał się nieufny. Wszystkie
koty stały się dzikie.
Od czasu zniknięcie Szarusi i Tygryska świat był
już inny...
gorszy...
***
Informacje
- Notka z dnia , opublikowana na blogu Felidae (poprzednik Perfekta)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz